Google Drive handler

Swego czasu Marek Pampuch przepowiadał, że gdy upadnie Magazyn Amiga skończy się środowisko amigowe w Polsce. Gdy jednak MA ostatecznie zniknął z kiosków środowisko bynajmniej nie przestało istnieć. Dla sporej części amigowców prasa nie była już jedynym łącznikiem ze światem, bowiem zaopatrzeni w swoje powolne modemy telefoniczne mogli czerpać wiedzę o Amidze z nieograniczonego źródła, jakim jest internet. Inni wciąż mieli do dyspozycji dobrze prosperujący magazyn ACS. Gdy jesienią 2001 roku i to czasopismo zakończyło działalność, w Polsce rozkwitało już SDI, czyli pierwsza technologia naszego ówczesnego telekomunikacyjnego monopolisty umożliwiająca stałe połączenie z internetem bez naliczania impulsów z „zawrotną” z prędkością maksymalną 115,2 kb/s. Chociaż w instrukcji modemu nie było słowa o Amidze a dołączony to urządzenia kabel RS-232 był rzecz jasna w typowo pecetowej 9 pinowej odmianie, amigowcy nie mieli problemu ze zmajstrowaniem odpowiednich przejściówek oraz skonfigurowaniem stosu TCP/IP do współpracy z nową technologią. Nieco później, gdy nastała Neostrada, a także cała konkurencja w postaci sieci kablowych i innych podmiotów świadczących technologię opartą na Ethernecie okazało się jak słusznym ruchem było zaopatrzenie Amigi w tak swego czasu krytykowane i uznawane za niepotrzebne gniazdo PCMCIA, które nagle stało się najlepszą i najtańszą drogą by wyposażyć najpopularniejszą wówczas Amigę, czyli A1200 w kartę sieciową.

Pisząc taki, a nie inny wstęp chciałem podkreślić jak istotnym był fakt, że swego czasu Amiga dosyć bezproblemowo zdążyła wskoczyć do rozpędzającego się pociągu, jakim był Internet. To umożliwiło zdobywanie wiedzy, wymianę informacji, zobaczenie, że na świecie wciąż jest sporo ludzi tak samo pozytywnie zakręconych na punkcie tego komputera. To też pozwoliło dalej prosperować amifirmom, jednocześnie dając im pogląd na potencjalną liczbę klientów. Reasumując, gdyby nie internet to słowa pana Pampucha, prawdopodobnie by się sprawdziły i to nie tylko na polskim poletku. Dziś zapewne jedyną formą amigowania byłoby jeżdżenie na okazyjne retro-zloty i „pykanie” w przysłowiowego już Super Froga. Internet pozwolił nie tylko na zatrzymanie środowiska lub przynajmniej spowolnienie fali odejść od Amigi, ale zapewnił także rozwój tej platformy zarówno w sferze systemu operacyjnego, oprogramowania, jak i sprzętu.

Dzisiaj, gdy padają pytania o dalsze kierunki rozwoju, amigowcy lubujący się w teoretyzowaniu snują nieprawdopodobne teorie o przejściu na platformę X86 itp. Nie trzeba być jednak wielkim detektywem i długo szukać, by znaleźć, choćby na przykładzie systemów okołoamigowych, że zbawcą Amigi nie będzie ani Apple, ani Intel. Jedynym gigantem, który może uczynić nasz komputer bardziej funkcjonalnym i użytecznym, a co za tym idzie bardziej atrakcyjnym dla kogoś z zewnątrz jest Google. W interesie tej firmy jest sukcesywne rozwijanie oprogramowania sieciowego tak by docelowo było równie dobre, a być może w przyszłości nawet lepsze od konkurencji offline. Zatem wystarczy tylko dobra przeglądarka internetowa, by mieć dostęp do wszystkich frykasów, jakie zaserwuje nam potentat z Mountain View, na równi z tym, co mają użytkownicy Windowsa, MacOSa czy Linuksa. Tyle teorii, w praktyce sytuacja z dobrą przeglądarką internetową jest niewesoła co opisywałem niedawno, a przecież przeglądarka to nie wszystko, przydałoby się jeszcze podrasować kilka innych sieciowych technologii. Wobec tej nieciekawej sytuacji nie ma co się oglądać na przeglądarkę, tylko szukać wszelkich możliwych sposobów, by dobrać się, chociaż do kawałka tortu, jaki serwuje Google. Do takiego samego wniosku doszedł chyba Norbert Kett dostarczając amigowcom Google Drive handler.

Program ma status shareware i jego funkcjonalność bez klucza jest mocno ograniczona, to też, jeśli chcemy go używać na serio, warto wydać te 10 euro na rejestrację. Jak głoszą słuchy autor chce w ten sposób nazbierać na sprzęt pod AOS 4 (początkowo Google Drive handler istniał tylko w wersji 68K). Nasuwa się jednak refleksja, że mógłby to robić skuteczniej. Wydaje się, że w dzisiejszych czasach nie jest wielkim problemem postawienie prostej strony w CMSie czy nawet zwykłym HTMLu z kilkoma podstawowymi informacjami na temat programu i przyciskiem PayPal. Niestety Norbert Kett, takiej strony nie prowadzi, co więcej w dokumentacji nie informuje nawet o tym, czy w ogóle posiada konto na PayPal (EDIT: Już po napisaniu tego tekstu na amigowych portalach pojawiła się informacja że taka strona jednak istnieje. Znajdziecie ją pod tym adresem). W związku z powyższym użytkownik sam musi dopytywać o szczegóły rejestracji. Tak też postąpiłem i ja, okazało się, jednak że mój mail wylądował w folderze ze spamem odbiorcy. W efekcie na odpowiedź w sprawie rejestracji czekałem blisko miesiąc i zapewne czekałbym dalej, gdyby nie pomoc naszego kolegi z forum Sir Lucasa. Uznałem, że warto o tym wspomnieć w recenzji, bo być może i Wam (czego oczywiście nie życzę) przytrafią się podobne problemy. Wówczas warto zwrócić się do Łukasza (będącego betatesterem opisywanego narzędzia), który mam nadzieję również Wam drodzy czytelnicy udzieli wszelkiej pomocy.

AmigaAMP odtwarzający utwór bezpośrednio z dysku Google.

AmigaAMP odtwarzający utwór bezpośrednio z dysku Google.

Google Drive handler nie posiada własnego instalatora, to też instalację musimy przeprowadzić ręcznie. Nie jest to jednak zadanie skomplikowane i właściwie polega jedynie na przekopiowaniu katalogu „google” do systemowego DEVS:. Potem czeka nas jeszcze wizyta na stronie https://goo.gl/1K3xoq gdzie wygenerujemy stosowny kod dostępu. Ten należy skopiować i zapisać w formie czystego ASCII do pliku o nazwie Devs:Google/_client_code. Kolejnym krokiem według dokumentacji jest zmodyfikowanie pliku Network-Startup o wpis:


;BEGIN Google
Assign SSLROOT: Devs:Google/.sslroot
Mount GOOGLE: from Devs:Google/google.mountlist
;END Google


 

Uwaga, w moim przypadku procedura ta nie przyniosła efektu. Pozytywny efekt przyniosło dopiero przypisanie tegoż wpisu do user-startup. Ostatnią rzeczą do zrobienia jest załadowanie do edytora tekstu pliku google.mountlist i zmiana wartości dla Activate z „0” na „1”. Oczywiście, jeśli rzadko korzystamy z dysku Google, zawsze możemy deaktywować handler zmieniając z powrotem wartość na zero. Z moich obserwacji wynika, że jedyną niedogodnością wiążącą się z na stałe aktywnym Google Drive jest wydłużony czas bootowania systemu, mniej więcej o 2 -3 sekundy (być może na wolniejszych konfiguracjach jest trochę gorzej) oraz mniejsza o 3MB ilość dostępnej pamięci. Nie zauważyłem natomiast poważniejszych skutków ubocznych typu mniejsza stabilność czy wolniejsze działanie systemu.

Jak już wspomniałem by realnie korzystać z możliwości Google Drive pod AmigaOS trzeba zarejestrować program bez tego mamy w zasadzie dostęp jedynie do podglądu plików na dysku i nie możemy wykonać nawet tak niewinnej czynności, jak zmiana obrazu ikonki na tę dołączaną do archiwum. Po rejestracji programu i wrzuceniu keyfile, nie do tradycyjnego L: czy S: a do katalogu z programem (devs:google) możemy zacząć poważną pracę z naszym internetowym dyskiem. Od razu powiem, że aktualna wersja 0.6 ma pewne niedociągnięcia wśrod, których na czoło wysuwa się nie najlepsza obsługa już wcześniej utworzonych plików na Google Drive. Te bez względu na rzeczywistą wagę zawsze są wyświetlane w rozmiarze 128MB. Dodatkowo system ma problemy z ich rozpoznawaniem np. niekiedy pliki tekstowe pomimo rozszerzenia TXT są obrazowane na ekranie Workbencha domyślną ikoną dla obrazków JPEG. Dwuklik na dowolnym wcześniej utworzonym pliku owocuje requesterem zachęcającym do konwersji tegoż na kilka proponowanych formatów co ciekawe w requesterze nie ma opcji poniechaj czy anuluj, więc siłą rzeczy musimy coś wybrać, po czym, po czterech obowiązkowych próbach okazuje się, że konwersja się nie udaje. Tak samo dzieje się przy próbie skopiowania takiego pliku pod filemanagerem Amidisk. Handler, zamiast pozwolić na zwykłe przeniesienie pliku żąda konwersji. Generalnie jedynym skutecznym sposobem na obsługę utworzonych niegdyś plików jest potraktowanie ich programem do tego przeznaczonym. Tak, więc jeśli mamy pewnośc, że plik „X” jest na pewno plikiem w czystym TXT przeciągamy jego ikonę np. do okna systemowego NotePada, wówczas i tak zostaniemy zapytani o konwersję pliku, lecz gdy klikniemy konwersję do TXT plik wyświetli się w NotePadzie.

Requester proponujący eksport plików - zazwyczaj oznacza to problemy.

Requester proponujący eksport plików – zazwyczaj oznacza to problemy.

Tyle o minusach, na szczęście są też pozytywy, do których zalicza się poprawna obsługa plików wrzuconych do internetowego dysku już z Amigi po instalacji Google Drive handlera. W tym wypadku wielkość plików podawana jest bez zarzutu. Bez problemów rozpoznawany jest także typ pliku i nie występuje tutaj requester proszący o konwersję. Do krótkich testów zaprzęgłem bodaj trzy najpopularniejsze typy plików, czyli tekst w ASCII, obrazek JPEG oraz utwór muzyczny zapisany w formacie MP3. Plik tekstowy wrzucony na dysk Google po dwukliku z poziomu WB bez przeszkód wczytał się w systemowym Multiview, problemów z nim nie miał także NotePad. Podobnie było z obrazkiem jpg. zarówno MultiView, jak i WarpView nie miały problemu z wczytaniem obrazka. Z „empetrójką” doskonale poradził sobie AmigaAmp. Choć być może słowo „doskonale” jest tutaj lekką przesadą, gdyż podczas odtwarzania pliku (na łączu 50Mbit) dało się usłyszeć kilka razy rwanie. Co prawda testy wykonywałem w niedzielne popołudnie, kiedy to sieć dominującego operatora internetu na moim blokowisku, czyli kablówki z Vectry jest obciążona jak chyba w żaden inny dzień tygodnia, niemniej nie wydaje mi się, że by było aż tak źle by nie dało się bez zakłóceń wysłuchać utworu mp3. Dodam dla porządku, że kopiowanie z powrotem na realny dysk AmigaOS, czy to przez przeciągnięcie pliku w oknie Workbencha, czy też za pomocą AmiDiska również przebiegło bez zarzutu i bez niespodzianek pokroju wyskakujących requesterów.

Skoro Amiga radzi sobie dobrze z odczytywaniem plików wysłanych na sieciowy dysk z poziomu Amigi, a jednocześnie niekoniecznie dobrze z plikami wysłanymi tam wcześniej drogą WWW, postanowiłem jeszcze sprawdzić, czy na innych urządzeniach nie zachodzi sytuacja odwrotna. Wziąłem zatem do ręki tablet Samsung Galaxy 2 z Androidem i uruchomiłem tamtejszą aplikację służącą do obsługi dysku Google. Pliki wrzucone na Amidze ruszyły bez problemu. Obawiałem się pewnych niespodzianek z tekstami zawierającymi polskie znaki, jednak co ciekawe i z tym zadaniem wbudowany edytor androidowego Total Commandera poradził sobie jak trzeba. Reasumując testy na urządzeniu mobilnym przebiegły pomyślnie.

Konkluzja
Na chwilę obecną wydaje się, że Google Drive handler jest programem skutecznym w 50%. Radzi sobie świetnie w roli eksportera z plikami wysłanymi z Amigi w świat, lecz zdecydowanie gorzej jako importer z plikami utworzonymi i wrzuconymi na sieciowy dysk z innego urządzenia czy przeglądarki WWW. Czy więc wart jest rejestracji? To już drogi czytelniku Twoja decyzja. Z uwagi jednak na dosyć niepewną sytuację dotyczącą rozwoju amigowych browserów, z pewnością taki krok warto rozważyć. Warto to rozważyć również z tego powodu, że autor nie spoczywa na laurach, o czym może świadczyć fakt, że w chwili, gdy piszę te słowa na sieci pojawiły się pierwsze obrazki przedstawiające handler obsługujący Dropboxa. Skoro poradził sobie z tym (zdaniem niektórych nierealnym zadaniem) to z pewnością jest w stanie poradzić sobie z wyeliminowaniem wyżej wspomnianych przypadłości Google Drive handlera.

O Mufa